Dolina Genów : Cisza przed burzą

Szliście do labolatorium powoli I czujnie ze względu na niebezpieczeństwo grasujące po lesie. Wszędzie było błoto I wilgoć oraz niebezpieczeństwa w każdym kącie.

- myślisz że ona tam serio jest? - pyta leo

- Nie wiem ale jak tak to marek przeżyje

Wkońcu docieracie do budynku ale zatrzymuje was drut kolczasty.

- no i co teraz ?

- Patrz tam jest dziura - wskazujesz palcem na dziurę średniej wielkości w ogrodzeniu.

- mam lepsze pytanie...czemu ona tu jest ?

- mhm nie wiem ale to nie czas na pytania

Kucasz i przeczołgujesz się na drugą stronę tak jak leo. Idziecie do drzwi które są przygniecione gruzem i kamieniami aż po sam czubek.

- dobra teraz odgrzebujemy. Ty weż prawo a ja wezmę lewo - mowisz do leo

Po kilku minutach chałasu i bólu rąk wkońcu udało się dogrzebać kawałek przez który mogliście się przecisnąć.

Weszliście do środka I od razu poczuliście zapach zgnilizny i krwi. Weszliście dalej i zobaczyliście straszny widok. Naukowcy i ochrona parku leżeli na ziemi bez głów i rąk, wszędzie były porozrzucane fiolki z dziwnymi substancjami i teczki.

- Jezu...to...to jebane potwory - mówi leo przez łzy

- dobra poszukajmy ciotki

Idziecie do recepcji gdzie znajdujecie kupę teczek ale dwie z nich wyjątkowo rzucają ci się w oczy. Na jednej z nich widnieje napis "Genom 91-K - Hybris" a na drugiej

"Genom 24-D- kompsofrodon" otwierasz jedną z nich i widzisz dodatkowe informacje na ich temat.

- liczba ofiar

- zachowanie w stadzie

- reakcja na izolację

- agresja

- tryby

Wszytko pięknie rozpisane na najmniejsze szczegóły.

- to jest to...tym go pokonamy - mowisz z odwagą wciskając teczki do plecaka. Kiedy mieliście sprawdzać resztę pokoi z ciemności wyłoniło się 10 komsofrodonów. Zaczęły syczeć i skakać pojedyńczo podgryzania was i drąc ubrania.

- wypierdlać! - krzyczysz uderzając w nie paralizatorami.

Po kilku minutach nerwów I bólu hybrydy nagle przestają i oddalają się 3 metry dalej.

- co im jest?! - pyta zasapany Leo

- nie wiem ale mamy chwi- twoje zdanie przerywają ciężkie kroki oraz ryk dobiegający z lasu. W tym samym momencie hybris przebijającego ścianę I wbiega do labolatorium. Zaczyna sie walka dwóch hybryd. Kompsofrodony zaczynają latać i atakować hyrbisa w szyku. Jednak Genom K nie daje za wygraną i szybko łapie jednego z nich rozrywając go w pół. Reszta wydaje sie zaskoczona siłą rówieśnika i atakuje pojedyńczo rozpraszając go. Widzisz nadzieję j szybko łapiesz leo za ręke i ciągniesz go na górę po schodach. Wchodzicie do pomieszczenia z napisem "surgeon" i zamykacie drzwi. Rozglądasz się I widzisz sylwetkę człowieka slulonego w kącie i płaczącego.

- nie proszę! Nie zabijaj mnie! To nie byłam ja przysięgam! - krzyczy kobieta rozpaczliwie błagając o życie

- spokojnie nikt cie nie zabije! - mówisz do niej podając jej rękę.

Kobieta podnosi głowę i nagle przestaje płakać.

- nie...niemożliwe..ty..ty żyjesz? - pyta kobieta nadal zapłakana.

- a skąd wiesz kim jestem ? - wtedy patrzysz na naszywkę na której widnieje imię "Olivia"

- ciocia Olivia? Ty żyjesz! - krzyczysz z ulgą przytulając członka rodziny z ulgą - musimy się stąd wydostać..mój kolega..on...on jest ranny! Bardzo ranny!

- spokojnie znam wyjście ale najpierw się uspokój

Wtedy nagle walka sie kończy i zapada grobowa cisza. Nadal słychać cichutkie piski komsofrodonów ale szybko uświadamiasz sobie że przegrały.

- chodźcie tędy - mówi Olivia otwierając okno

Wychodzisz pierwszy i zeskakujesz na dół cicho jak mysz. Potem Leo a na końcu ciotka.

- musimy iść. Musisz pomóc markowi!

- Ale gdzie iść ? Nie mamy tu żadnego schronienia - mówi zaniepokojona kobieta.

- jednak mamy. Na północ stąd jest schron w którym się użądizliśmy, idziemy tam ale musimy być ostrożni.

Przechodzicie dookoła budynku I szukacie dziury w bramie przez którą weszliście. Wkońcu ją znajdujesz, patrzysz się na labolatorium a twoim oczom ukazuje się stragiczny widok. Ciała kompsofrodonów rozwalone o ściany, pozgniatane albo przebite na wylot leżą dookoła całego wejścia.

- japierdole... - mówisz

- Ej słownictwo! - mówi ciotka bijąc cię w ramie.

Przechodzicie pod Siatką i idziecie w stronę bazy szybko ale czujnie. Po kilku godzinach zaczyna znowu zapadać zmrok a to znaczy że hybryda wychodzi na polowanie. Schowaliście się w dole pod ogromnymi, splątanymi korzeniami starego drzewa. Ziemia była wilgotna i zimna, ale zmęczenie zwyciężyło – sen przyszedł szybko, choć niespokojny.

W środku nocy coś was obudziło. Najpierw drżenie ziemi, potem trzask łamanych gałęzi. Kroki. Ciężkie, rytmiczne, jak u bestii ważącej setki kilogramów.

Hybris.

Zatrzymał się zaledwie kilka metrów od waszej kryjówki. Czuć było w powietrzu jego odór – mieszaninę krwi, mokrych łusek i gnijącego mięsa. Olivia przycisnęła was do ziemi i dała znak, by nawet nie oddychać głośniej.

Przez szczelinę widać było jego cień, kiedy powoli przeszedł obok drzewa. Zatrzymał się, jakby coś zwęszył… a potem odwrócił głowę w stronę głębszego lasu i ryknął tak, że ziemia zadrżała. Dopiero po kilku minutach kroki oddaliły się w ciemność.

Noc przetrwaliście w milczeniu, walcząc z lękiem i zimnem.

O świcie ruszyliście dalej. Każdy krok był ciężki, ale myśl o schronie dodawała wam sił. Po kilku godzinach marszu wreszcie zobaczyliście znajome betonowe ściany bazy.

– To tutaj? – zapytała Olivia z niedowierzaniem.

– Tak. – kiwnąłeś głową i pchnąłeś drzwi.

W środku pachniało kurzem, dymem i lekami. Na starej kanapie leżał Marek. Był blady, spocony, ledwo przytomny. Obok siedziały Nina i Amelia, które całą noc czuwały przy nim.

– Nareszcie! – krzyknęła Nina, a w jej głosie brzmiała ulga. – Traciliśmy nadzieję, że wrócicie…

Amelia ocierała Markowi czoło mokrą szmatką. – Jego rana… robi się coraz gorsza.

Olivia natychmiast do niego podeszła. Spojrzała na plecy chłopaka – trzy głębokie szramy, przebiegające wzdłuż kręgosłupa.

– To cud, że jeszcze żyje… – szepnęła. – Musicie mi pomóc.

Rozłożyła swoje prowizoryczne narzędzia: bandaże, alkohol, igły. Ty i Leo przytrzymaliście Marka, gdy zaczęła oczyszczać i zszywać rozcięcia. Chłopak syknął z bólu, jego ciało drżało, ale nie krzyczał.

Po długiej chwili Olivia zakończyła opatrunek i owinęła go bandażami.

– Zrobiłam, co mogłam – powiedziała, ocierając pot z czoła. – Kręgosłup został naruszony… jeśli miał szczęście, odzyska władzę w nogach. Jeśli nie – nigdy już nie stanie.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Jedynie Marek ciężko oddychał, a w oddali, za murami bazy, niósł się głuchy ryk Hybrisa.

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Bądź pierwszą osobą, która skomentuje!