Rozdział 16 : W objęciach doliny
Marek leżał na kanapie, twarz skrzywiona bólem, a oddech był przerywany i ciężki. Amelia przytrzymywała Niny za ręce, obie dziewczyny drżały, patrząc na jego bezradną postać. Każdy ruch Marka mógł skończyć się tragedią – uszkodzony rdzeń kręgowy czynił każdy jego gest potencjalnie śmiertelnym.
– Kurwa… – wyszeptał Leo, patrząc na niego. – Nie możemy tak ryzykować. Jeśli zostaniemy tutaj za długo, zginiemy wszyscy.
– Wiem – odparłeś cicho, ściskając rękę Marka. – Musisz tu zostać… obiecujemy, że wrócimy po ciebie.
Marek kiwnął głową, choć ból rysował się na każdym centymetrze jego twarzy. Amelia i Nina były blisko niego, próbując dodać mu otuchy, ale nawet ich obecność nie mogła zagłuszyć napięcia w pomieszczeniu.
– Musimy iść – powiedziałeś w końcu, głos napięty i lodowaty od adrenaliny. – Nie mamy czasu. Leo, pomagaj mi z plecakami.
W pośpiechu pakowaliście wszystko, co mogło się przydać: wodę, konserwy, paralizatory, broń, nóż, kartę Olivii. Każdy ruch był szybki, a mimo to pełen ostrożności – jeden fałszywy ruch i cały plan mógł się posypać.
– Kurwa, ruszajmy! – warknął Leo, ciągnąc cię w stronę wyjścia.
Mgła spowijała schron, a każdy krok w jej wilgotnej ciszy wydawał się głośny jak grzmot. Drzewa nad wami były masywne, a ich gałęzie skrzypiały, jakby obserwowały każdy wasz ruch.
Idąc w kierunku doliny, w którą mieliście się udać, każdy szelest liści, każde łamanie gałęzi powodowało, że serce waliło wam w piersi jak młot. Minuty ciągnęły się w nieskończoność.
Po jakimś czasie dostrzegliście pierwszy niepokojący znak: z mroku lasu wyłaniał się cień, przesuwający się powoli między drzewami. Na początku myśleliście, że to gra światła, mgły i wyobraźni, ale ruch powtarzał się w sposób zbyt regularny, by mógł być przypadkowy.
– Kurwa… słyszysz to? – wyszeptał Leo, kładąc się płasko na ziemię.
– Tak… lepiej się nie ruszaj – odpowiedziałeś, czując jak adrenalina paraliżuje ci całe ciało.
Cień krążył powoli wokół was, stawiając ciężkie kroki, które drżały w ziemi, echo odbijało się od drzew, wypełniając las grozą. Serce waliło ci w piersi tak mocno, że miałeś wrażenie, że każdy jego rytm jest słyszalny dla potwora.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, aż nagle cień się zatrzymał i zastygnął, jakby obserwował, jak reagujecie. Wstrzymaliście oddech. Las wydawał się nagle jeszcze ciemniejszy, bardziej nieprzenikniony.
I wtedy… przebiegł gdzieś indziej, zrywając ciszę swoim rykiem. Echo odbiło się od drzew, powodując, że serce waliło wam jeszcze szybciej. W tym momencie adrenalina wpełzła w każdy mięsień, a strach zmroził krew w żyłach.
– Ja pierdolę… – wyszeptał Leo, ściskając paralizator tak mocno, że dłonie mu drżały. – To jest jebany potwór…
Ledwie ochłonęliście, gdy z krzaków wyskoczyło stado małych kompsognatów. Piszczały i ryczały, atakując z każdej strony. Jeden chwycił cię za rękaw plecaka, próbując wyrwać broń.
– Spierdalajcie, wy małe gówna! – krzyczałeś, odpychając je nogą i strzelając paralizatorem w powietrze.
Leo kopał i szarpał małe bestie, krzycząc w panice, a adrenalina paliła wam ciało od środka. Biegliście, pot spływał po twarzach, każdy krok w błocie przyprawiał o ból stóp, a każdy szelest liści wywoływał paniczny odruch.
W lesie mgła gęstniała, każdy krok był jak przebicie się przez niewidzialną ścianę. Las wydawał się żywy, pełen szeptów i cieni, które poruszały się obok was. Nawet w chwilach krótkiego wytchnienia nie mogliście uwierzyć, że nikt was nie śledzi – oczy hybrydy mogły czaić się w każdej gałęzi, każdy cień był potencjalną pułapką.
Wędrówka zajęła wam dwa dni. Mgła, błoto, nieustający strach, głód i pragnienie – wszystko to stapiało się w jeden ciężki koszmar. Hybryda nadal krążyła w lesie, jej ryki i kroki odbijały się w duszach, wywołując ataki paniki. Każdy szelest liści, każdy podmuch wiatru przypominał wam o zagrożeniu.
Wreszcie, wczesnym popołudniem drugiego dnia, las zaczął ustępować, a dolina otworzyła się przed wami jak ogromna rana w ziemi. Po drugiej stronie dostrzegliście betonowy budynek, drzwi wyglądały na stare, ale solidne. Neon nad wejściem migotał niepewnie, a metalowe drzwi miały wygięte kształty, jakby ktoś próbował je sforsować pazurami.
– Kurwa… – wyszeptałeś, łapiąc oddech. – To musi być tutaj…
Leo stanął obok ciebie, ściskając paralizator, oczy pełne strachu, ale też determinacji. Mgła nad doliną i echo lasu dopełniały atmosfery grozy. Za wami las nadal tętnił życiem – hybryda gdzieś w oddali ryczała, a stado małych kompsognatów dawało o sobie znać piskiem.
Nie wiedzieliście, czy to początek piekła, czy tylko jego przedsionek.