Dolina Genów : Cisza przed burzą

Rozdział 13 : Domyśl się

- wyjdzie z tego? - pytasz ciotkę zaniepokojony

- Nie wiem miejmy nadzieję. Ja się nim zajmę a wy w tym czasie zaplanujcie ucieczkę - mówi ciotka

-jak mamy stąd uciec? Wszytko zniszczone.

- Nie wszystko...w moim labolatorium...była mapa...tu jest jeszcze więcej wysp. - mówi ciotka - musicie tam pójść..to tam są samoloty.

- Leo! Zbieramy się - krzyczysz do kolegi

- kurwa znowu? - pyta sfrustrowany kolega

- To jest nasza szansa na przetrwanie szybko!

Zbieracie do plecaka resztki zapasów paralizatory, wodę i łoki toki oraz mapę.

- obiecajcie że wrócicie. - mówi Amelia

- obiecujemy - odpowiadacie razem

- na mały paluszek

- dobra

Po złożonych obietnicach wyszliscie ze schronu i zamknęliście drzwi. Odrazu poczuliście zapach mchu i błota zmieszanego z krwią. Słońce powoli wschodziło a to oznaczało że hybris wraca do gniazda. Wiedzieliście że nie będzie łatwo ale musieliście stąd uciec i wrócić do domu. Minęło już 7 godzin ciągłej wędrówki a wy czuliście się strasznie. Nogi odpadały a ręce odmawiały posłuszeństwa. Wkońcu zapadła noc a wy bez schronienia poszliście spać na polanie w długiej trawie otoczonej kamieniami.

Pierwsze promienie słońca przebiły się przez gęstą mgłę zalegającą na polanie. Rosa osiadła na wysokiej trawie, a kamienie wokół wyglądały jak porzucone nagrobki. Otworzyłeś oczy, czując, że ciało masz jeszcze cięższe niż poprzedniego dnia. Leo siedział już obok, trzymając łokieć na kolanie i rozglądając się nerwowo.

– Trzeba iść – powiedział cicho, żeby nie obudzić tego, co mogło czaić się w pobliżu. – Do laboratorium nie mamy daleko, może trzy godziny drogi…

Zebraliście manatki, dopiliście ostatnie krople wody i ruszyliście. Ścieżka wiodła przez pociętą korzeniami ziemię, a każde pęknięcie przypominało, że coś ciężkiego tędy przechodziło – i to niedawno.

Laboratorium pojawiło się w końcu na horyzoncie: dawna, nowoczesna konstrukcja, teraz rozbita jak skorupa jajka. Betonowe ściany były porośnięte mchem, a szkło w oknach dawno popękało. Kiedy podeszliście bliżej, powietrze przesycał zapach rdzy i czegoś gnijącego.

– To tu… – szepnął Leo, zaciskając pięść na paralizatorze.

Weszliście do środka. Wnętrze było chłodne, ciemne i pełne przewróconych regałów. Metalowe drzwi z oznaczeniami bezpieczeństwa wisiały na zawiasach. W tle było słychać kapanie wody, które odbijało się echem.

I wtedy go zobaczyliście.

Na końcu korytarza, pod ścianą, leżał Jack. A przynajmniej coś, co przypominało Jacka. Skóra przylegała mu do kości, twarz była zapadnięta, a ubranie przesiąknięte krwią i brudem. Ręce miał poszarpane, jakby próbował bronić się przed czymś, a spojrzenie – półprzytomne, mętne.

– J-jack?! – wyrwało ci się, głos drżał.

Chłopak uniósł głowę z trudem, jakby samo to kosztowało go ostatnie resztki sił. Jego usta poruszyły się, ale słowa były ledwie słyszalne.

– …uciekajcie… ona… wróci…

Nagle usłyszeliście metaliczny dźwięk – jakby coś dużego przesunęło się po podłodze głębiej w laboratorium. Echo wypełniło korytarz, a wasze serca zaczęły bić szybciej.

Leo podszedł do Jacka, kucnął i próbował go podnieść. – Musimy go zabrać! – syknął.

Ty spojrzałeś w głąb korytarza, gdzie ciemność zdawała się gęstnieć, jakby coś w niej obserwowało każdy wasz ruch.

Echo narastało. Metaliczny odgłos przeradzał się w ciężkie, rytmiczne uderzenia – KLANG… KLANG… KLANG – jakby coś ogromnego zbliżało się przez korytarze laboratorium. Powietrze stało się gęste, każdy oddech smakował rdzą i strachem.

– Ona tu jest – wyszeptał Jack, jego głos był ledwo słyszalny. – Hybris… wraca do gniazda…

Leo spojrzał na ciebie. W jego oczach było coś, czego wcześniej nie widziałeś – mieszanina desperacji i decyzji, której nie da się cofnąć.

– Bez mapy się stąd nie wydostaniemy – powiedział, wskazując na Jacka. – Jest za słaby, a ona jest za szybka. Jeśli pójdziemy razem, wszyscy zginiemy.

– Co ty pieprzysz?! – syknąłeś, czując jak zimny pot spływa ci po karku. – Nie zostawimy cię tu!

Leo uśmiechnął się blado, ale pewnie. – Zawsze chciałem zrobić coś naprawdę ważnego. To moja kolej. Ty bierzesz Jacka i szukacie wyjścia. Ja ją ściągnę na siebie.

Nie zdążyłeś odpowiedzieć, bo z cienia wyłoniła się ona.

Hybris.

Potworna sylwetka, Skóra napięta na muskularnym ciele, grzbiet poszarpany bliznami, a oczy błyszczały nieludzką inteligencją. Z pyska kapała krew, a z każdym krokiem podłoga drżała. Zatrzymała się, przekrzywiła głowę i wciągnęła powietrze nozdrzami, jakby smakowała wasz strach.

– TERAZ! – wrzasnął Leo.

Poderwał się, uderzył metalową rurą o ścianę, a echo rozległo się po całym laboratorium. Hybris odwróciła się w jego stronę, wydając niski, gardłowy ryk.

– Chodź tu, ty skurwielu! – ryknął Leo i ruszył biegiem w przeciwną stronę, znikając w ciemności korytarza.

Bestia zawyła i ruszyła za nim, zostawiając za sobą chrzęst metalu i drżenie fundamentów.

Zostałeś sam z Jackiem, który patrzył na ciebie pustym, przestraszonym wzrokiem.

– On… on nie wróci… – wyszeptał, drżąc.

Ścisnąłeś jego ramię. – Wróci. Musi. A my znajdziemy tę mapę, żeby jego ofiara miała sens.

W ciszy, którą przerywały tylko odległe ryki i dźwięki walki, zaczęliście pełznąć w głąb laboratorium, wiedząc, że każda sekunda się liczy. Daleko w korytarzu rozległ się jego krzyk. Nie wiedziałeś, czy to ryk walki… czy ostatni dźwięk, jaki z siebie wydał. Ta mapa zadecyduje o życiu was wszystkich.

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Bądź pierwszą osobą, która skomentuje!