Otworzył portal i zaprowadził mnie do miejsca, o którym nie mogę powiedzieć nazbyt wiele, nawet Tobie mój lordzie. Cóż byłaby ze mnie za Yoggotta, gdybym opowiedział wszystko to, co tam widziałem? Czuję, że powinienem zachować wierność wobec mojego gatunku i przemilczeć niektóre sprawy tak, jak to nakazują nasze zwyczaje. Obowiązuje nas pewna dyskrecja.
Opowiem Ci więc o tym, mój lordzie, o czym opowiedzieć mogę. Miejsce to było przejmująco wręcz jasne, wysokie. Przywitał mnie hol, po którym kręciło się kilku mężczyzn z księgami: przesuwali się po fantastycznej mozaice podłogi, ułożonej na wzór kompasu, przy użyciu złota i alabastru. Ściany piętrzyły się ku górze, wspierając sufit (przepiękny, łukowy, z cudownymi freskami o żywych barwach) na półkolumnach ozdobionych rzeźbami, o jednoznacznym, erotycznym podtekście. I cudowny żyrandol, złoty, przypominający raczej koronę drzewa, z liśćmi i delikatnymi kwiatami kryształów jasności.
Byłem zachwycony tym jak rozchodzi się światło i tym jak wielkie jest to miejsce, ale w porównaniu z pałacem pana Andrielacha nic nie jest już tak przejmujące… no może po za pałacem, w jakim mieszkałem z Tobą mój lordzie, gdy rządził Wariat.

Ryc. 9 Hol świątyni widziany z boku
Z holu przeszliśmy do sali, obsadzonej fotelami w koło, piętrzącymi się w górę, jeden ponad drugim, niczym uczelniane katedry, na których dokonuje się sekcji zwłok. Rosły tak wysoko, że straciłem rachubę ile ich jest i gdzie się kończą. Sala była okrągła, oświetlona jedynie wielkim półokrągłym świetlikiem u szczytu: czystym, jak żadne z okien, jakie do tej pory widziałem. Gdy tam weszliśmy, na miejscach zaczęli zasiadać pozostali przedstawiciele rasy. Byłem tym nowym, a Yoggotty nie lubią nowych.
Nie jesteśmy urzędnikami, jak demony Gwiazdy Zarannej Lucyfera, ale ponieważ mamy różnych panów, a nie jednego tak jak w Niebiosach, potrzebna nam rada, jakieś miejsce, w którym można by było ustalać zasady. Zasady są bardzo istotne… bez nich panuje prawdziwy chaos, a wtedy trudno jest czegokolwiek dopilnować, nie mówiąc nawet o doprowadzeniu umów do końca.
Wyłożono mi tam zasady, jakimi kierują się Yoggotty – gdybyś wiedział mój lordzie, jak długo to trwało. Myślałem, że nigdy się nie skończą, że całą wieczność spędzę na słuchaniu.
I nie było to to, co chce się usłyszeć, gdy się staje w podobnej sytuacji. Czy nieśmiertelne istoty, diabły z legend, te, które trwają bez końca, nie powinny być wolne? Czy nie po to popełnia się kolejne niegodziwości, coraz gorsze i bardziej niestosowne rzeczy, poświęca się własne emocje, żeby w końcu się nie ograniczać? Jak się szybko okazało to wszystko bujdy, mrzonki, którymi karmią się legendy i baśnie, żeby jakoś lepiej nas wszystkich wytłumaczyć mój lordzie.
Nie wstydzę się tego, kim jestem. Nie mam czego. Ale niektóre z zasad, jakim jestem posłuszny czynią ze mnie nie wiele ponad niewolnika mojego pana.
Yoggotty nie mogą sprzeciwiać się swojemu panu. Yoggotty nie mogą wybierać własnej formy. Yoggotty nie mają swojego stałego imienia, jedyne, jakie się nie zmienia to to, z którym przyszły na świat. Yoggotty nie mają oporów. Nie mogą same stanowić o sobie. Chociaż tylko one mogą to zrobić, to nie zrywają kontraktów, nigdy. Nie użalają się nad sobą. Nie płaczą. Nie żywią się póki nie zapłacą. Nie zmieniają ciała, jeśli nie zmieniają pana.
To tylko te z listy zakazów, które mogę powtórzyć mój lordzie i, jak pewnie się już zorientowałeś, niektóre łamię nagminnie. Jako człowiek miałem wybór, wolną wolę, czułem granicę, jaką dzieli wysiłek od poniżenia. Rozumiałem, dlaczego czuję przymus zrobienia czegoś. Dla Yoggotty nie ma miejsca na jej własne pragnienia mój lordzie, na to, czego chce: od momentu podpisania kontraktu, aż do jego zakończenia stajemy się bezwolnymi niewolnikami swoich panów, którym kłaniamy się podobnie do służalczych piesków na dworach możnowładców. To też mi nie odpowiadało. Nikomu nigdy nie odpowiada, dlatego Yoggotty potrafią być przekorne w spełnianiu życzeń swoich panów, tak dalece, że życzenie zamienia się w synonim tortury. Przekora to czasami jedyna obrona, na jaką można sobie pozwolić. Ale czy tak nie jest zabawniej mój lordzie? Wiem, że rozumiesz.
Nim wyszedłem z tego przybytku minął niemal rok. Spędziłem go na czytaniu i uczeniu się tańców, ukłonów i ceremoniałów, jakie przystoi znać każdej, bez wyjątku Yoggottcie. Może któregoś dnia mój lordzie, gdy spotkamy Yoggottę różną od pana Musuki obejrzy pan to widowisko – nie pozwolę jednak, żebyś zginął dla niepotrzebnej wymiany udanych grzeczności.
Nauczyłem się też, wszystkich imion i tego, jak podobno rozpoznać Yoggottę w tłumie ludzi. Nauczyłem się skakać wzwyż i poruszać się płynnie. Poznałem tajniki władania sztyletem, oraz podstawę języka, w którym przemawiasz i Ty mój lordzie: tego, który, jako jedyny, rozumieją wszyscy niezależnie od rasy i gatunku. Jak mnie uczono... to zachowam dla siebie.
Na tym zakończyła się moja edukacja, jako Yoggotty i pozwolono mi wyjść zza murów Opatrzności. Tak nazywają tę świątynię próżniactwa i wzgardy, jaką wznieśli. Opatrznością – jakby wierzono, że naprawdę jest w stanie ująć nas swoją opieką i pozwolić nam zawsze dobrze wybierać. Jedyna wiara, jaką stamtąd wyniosłem to ta, że doskonałość, do której dążą wszystkie bez żadnego wyjątku Yoggotty jest niemożliwa do osiągnięcia. Można się do niej jedynie w nieskończoność zbliżać – a więc to cel idealny, taki, jakiego nie sposób jest się pozbyć.
Powinienem Ci lordzie opowiedzieć o tym fantastycznym miejscu, które z całą pewnością zechciałbyś podbić, ku swojej własnej uciesze. O każdej rzeźbie i filigranowym zdobieniu w salach głównych, o surowych pokojach i bibliotekach. Ale gdybym powiedział Ci to wszystko, z każdym szczegółem opisał wszelkie miejsca i zasady, wymienił imiona, odtworzył skład rady, wszystkie tajniki magii i obrzędu, ceremoniały… musiałbym sam spłonąć pod ich pręgierzem, poddać się wiecznej, niezapomnianej przez współbraci niesławie.
To co zobaczyłem w Opatrzności zostanie jedynie w mojej głowie, ale, chociaż nie wolno mi tego nikomu powtarzać, tak między nami mój najdroższy lordzie: zaufaj mi, nic naprawdę wspaniałego przez to nie tracisz.