Tuż po zaśnięciu Marty, w pobliskim parku, dwóch chłopaków – Dawid i Aleks – demolowali ławki, wprawiając je w stan, który można by uznać za dzieło wandalizmu. Obaj byli lekko podpici, z papierosem w ręku, palili jak lokomotywa, a w ich głosach słychać było ironię i rozdrażnienie.
-Kurwa… durnie już zamalowali grafitti. Dopiero co zrobiłem to arcydzieło – jęczał Dawid, bawiąc się zapalniczką, jakby chciał w ten sposób ukryć swoje niezadowolenie.
-No jasne, arcydzieło! – Zaśmiał się Aleks, z drwiącym uśmiechem. – Miasto sztuki, dokładnie.
-Wiesz co... olej to. Jak chcieli zniszczyć NASZE dzieło, to może byśmy je podpalili.
Dawid rzucił pomysł, wpatrując się w płonącą zapalniczkę.
Na chwilę zamilkli. W oddali, w cieniu, nieoczekiwanie dało się słyszeć jakiś szelest. Dawid i Aleks spojrzeli na siebie, obaj zmarszczyli brwi, ale nie widzieli niczego poza ciemnymi krzakami.
- Yyy, co to było? – zapytał Dawid, wyprostowując się i wciąż trzymając zapalniczkę w dłoni.
- Nie mam pojęcia. Może jakieś zwierzę… – odpowiedział Aleks, wzruszając ramionami.
- Tak, pewnie pies… albo kot. – Zaśmiali się, ich śmiech odbijał się echem w pustce parku.
Noc była głęboka, a w powietrzu wisiała cisza.
Szelest w krzakach jednak nie ustawał, a po chwili coś przesunęło się w ciemności. Było to ledwie dostrzegalne, ale wyraźne – mały cień, który szybko zniknął, jakby nie chciał zostać zauważony. Chłopcy milczeli, nie wiedząc, czy to tylko złudzenie, czy coś naprawdę się poruszyło.
Jednak nie mogli pozbyć się wrażenia, że coś tam było.
-Weź to sprawdź – rzucił Olek, kiwając głową w stronę krzaków.
- Ehh, jak zawsze... Dawid, zrób to, zrób tamto... a co to ja? – Dawid fuknął, ale ruszył w stronę ciemnych krzaków.
Zanim do nich dotarł, usłyszeli, jak szelest staje się wyraźniejszy, jakby coś w krzakach zaczęło się poruszać z większą prędkością. Dawid zniknął za roślinnością. Po chwili wyszedł, trzymając coś
w dłoni – coś, co wyglądało na lalkę.
- Luz, to tylko jakaś dziecięca zabawka – rzucił zniechęcony, wyrzucając lalkę w stronę Aleksa, który instynktownie ją złapał.
- Huh? Egh, paskudna – powiedział, kręcąc głową. – Kto by pomyślał, że to właśnie lalka napędzi im strachu.
- Wywal to, a nie będziesz chodził z tym jak debil – rzekł Dawid, przewracając oczami.
alka, której imię brzmiało „Ana”, wylądowała w śmietniku. Obok niej znalazły się butelki po wódce i papierosy. Chłopcy poszli dalej, rozmawiając o niczym ważnym, ignorując dziwne wrażenie, które wciąż ich nie opuszczało. Po kilku minutach, kiedy przekroczyli aleję, usłyszeli coś za sobą – lekki stukot obcasów. Chłopaków ogarnęło dziwne uczucie, jakby ktoś szedł tuż za nimi. Zatrzymali się, odwrócili, ale w parku było pusto. Nic. Jedynie przenikliwa cisza wypełniała przestrzeń, jakby cała przyroda zamilkła
- Chyba się coś stało z tymi latarniami... – mruknął Dawid, patrząc w nieoświetloną przestrzeń.
Wzruszyli ramionami i szli dalej, jednak nie mogli pozbyć się wrażenia, że coś ich śledzi.
Ciemność gęstniała, sprawiając, że nawet światło ulicznych lamp nie docierało do ich twarzy.
Dawid nagle stanął, zatrzymując kroki. W jego oczach pojawił się lęk.
-Olek, chyba… – zaczął, ale urwał. Zatrzymał się, jakby czegoś szukał wzrokiem w ciemnościach. Wydawało mu się, że coś poruszyło się w ciemności tuż przed nim, na granicy widoczności. Próbował uspokoić się, ale adrenalina wzbierała w nim. Z każdą sekundą napięcie rosło.
Nagle, zanim zdążył zawołać Aleksa, jego ciało zadrżało, a serce zaczęło walić szybciej, jakby coś niepokojącego zbliżało się nieuchronnie. Krzyk wydobył się z jego piersi – wrzask, który mógłby obudzić pół miasta.
Aleks natychmiast pobiegł w jego stronę, ale na miejscu zastał coś, co zamurowało go ze strachu. Dawid leżał na ziemi, z nożem wbitym głęboko
w plecy, a jego twarz była przerażona.
Spojrzał na niego, jakby widział coś, co nie powinno się wydarzyć. Strach odbijał się w jego oczach. Aleks rozejrzał się, ale nie widział niczego poza ciemnością, która zdawała się zgęstnieć wokół niego.
- Ej, kimkolwiek jesteś, zajebię cię, słyszysz!? – wykrzyknął Aleks, rozglądając się desperacko, nie wiedząc, co robić. Jednak w głębi serca wiedział, że ta ciemność nie była zwykłą nocą, a coś, co kroczyło za nimi, nie miało litości.
Zanim zdążył pomyśleć o wezwaniu pomocy, poczuł się oszołomiony. Zamiast uciekać w stronę wyjścia, jakby park zmieniał się w labirynt. Biegł, czuł
w uszach śmiech, tupot małych bucików.
W oddali słyszał szepczący głos: „Aleks...” – to imię, które nie miało prawa istnieć. W końcu dostrzegł światło latarni i drogę, ale zaraz zobaczył coś, czego nie potrafił zrozumieć. Mała postać w zielonej sukience o długich włosach i z pustymi oczodołami, uśmiechała się do niego spod kapelusza.
Zanim zdążył zareagować, poczuł, jak coś go przeszywa – samochód nadjechał z ogromną prędkością. Pisk opon, uderzenie… a potem tylko ciemność. Ciało Aleksa odbiło się od maski, upadając na asfalt. Kierowca wyskoczył z auta przerażony, jednak, nie widział nikogo innego niż ciało, leżące na asfalcie.
Z samego rana już dało się wyczytać w sieci informacje o podejrzanym morderstwie na terenie niedalekiego parku.
Plotki wręcz wrzały nie tylko na tej platformie, ale zarazem na całym kampusie czy jego okolicach.
Marta jak zawsze ubrana , cała na czarno szła w pobliżu niewielkiego zamieszania przy policyjnych autach, czy karetki.
Zaciekawiona podeszła bliżej, ale nie dostrzegła niczego konkretnego. Żółto-czarne taśmy oddzielały grupkę gapiów i plotkarzy od ratowników, którzy pchali łóżko transportowe. Jednak zamiast chorego, na noszach dało się zauważyć czarny worek - widoczny w prześwitach między ciałami funkcjonariuszy.
Dziewczyna nie zapytała się nikogo co się stało, jak często ,ma to miejsce w filmach, zamiast tego, spróbowała nieco... podsłuchać.
- Podobno wyskoczył prosto an drogę...
- kto? Ten z nożem w plecach?
- nie, nie – zaprzeczył głos, jak by sam nie wiedział, kto, kim był. - Kierowca, mówił, że potracił kogoś, chłopaka w środku nocy. Ale zniknął...
- jak to zniknął? - Dodał jakiś inny głos – nikt nie wie. Był, i znikł...
Marta pokręciła głową. Już nie raz słyszała podobne opowieści. Starsze panie na wsi często potrafiły, wręcz podkoloryzować historie do stopnia miejskich legend.
Chciała już odejść w swoja stronę, jak ku jej uszom doszedł znajomy, głos. Zna go z wykładów. Pewnie ktoś idąc na zajęcia, musiał zatrzymać się tutaj
z ciekawości.
- Podobno to Dawid. Ktoś go zamordował, ale nie ma śladów oprawcy.... Co? Nie, nie nie słyszę nic o Olku – powiedziała osoba do telefonu, wspinając się na palcach by się przyjrzeć bardziej
- tak wiem, że nie odbiera. Tez się niepokoje. Ehh....
Blondynka odsunęła się od tłumu, przez co Marta nie dosłyszała reszty. Znała ją — to siostra Aleksandra.
Ciekawe. Śmierć Dawida i zaginięcie Aleksandra były dziwne… i naprawdę niepokojące. Ukradkiem oddaliła się z tego miejsca, a w jej głowie szalało tornado myśli. Nie mogła uwierzyć
w to, co się tu wydarzyło. Zbieg okoliczności? Przerażający. Jednej nocy w myślach błagasz o czyjąś śmierć… i ta osoba umiera. A najgorsze było to, że
w głębi serca czuła… ulgę.
A nawet radość.
Kolejne godziny dnia minęły zwyczajnie - z tą różnicą, że brakowało dwóch osób na uczelni.
Niby nic dziwnego, ale cała szkoła aż huczała od plotek: że oboje zostali zamordowani przez mafię, że to porachunki dresiarzy, że Aleks zabił Dawida
i uciekł. Historii było wiele, ale Marta nie przejmowała się nimi. W głowie wciąż miała jedną myśl - że zamiast strachu czuła… satysfakcję.
Fakt parę osób dziwnie się na nią popatrzało z tego powodu. Nawet coś szeptali za jej plecami, jednak nie była specjalnie tym przejęta, chyba pierwszy raz w swoim życiu tutaj w mieście.
Fakt, ze wychodząc po zajęciach wpadła na jedną osobę
- Patrz jak leziesz szmato! - W jej kierunku poleciała soczysta obelga. Wyższa od niej, ubrana
w mini, z manierami gangsterskiej księżniczki z filmów młodzieżowych, wyglądała na kogoś, kto lubił dominować. Na domiar złego, żuła gumę z taką ostentacją, że aż zgrzytało to w uszach Marty. To była ta sama blondynka — siostra Olka.
- o ironio – pomyślała, lekko wystraszona Marta.
- Prz-przepraszam, moja wina
- no raczej! - odburknęła blondynka i oddaliła się z trzema koleżankami, które zachichotały szyderczo.
Śmiech siostry Aleksandra dźwięczał w uszach Marty wyjątkowo długo, przeszywająco — jak złośliwa zapowiedź… czegoś więcej. Tego, że los nie zapomniał o niej. Tego, że śmiech, który rozbrzmiewa teraz, może być ostatnim, jaki wydała.
Rdzawa blondynka pośpiesznie opuściła, zimne mury Akademii , wracając skrótami do miasteczka Akademickiego i znowu zamknąć się w swoim
< prawie > pokoju. Nie spodziewała się, że zastanie tam Angelika, która nie ukrywała faktu, że płakała.
- Co się stało? - Zapytała niezręcznie, widząc ową sytuacje
- hm??? nie- nie takiego się nie... dzieje – Wytarła łzy, jak by chciał zgrywać twarda, a jednak Marta nie dała się oszukać. Mimo, ze nie specjalnie przepadała za koleżanka podeszła u usiadła obok
- na pewno? Widzę...
- Ehh..Słyszałaś o śmierci Dawida? I zaginięciu Olka? Rozkleiłam się i t o tyle... - Starała się mówić spokojnie, przed współlokatorką,
- Oh Rozumiem. Przepraszam - odparła niepewnie Marta
- Przecież to nie twoja wina. Zabił ich pewnie jakiś ćpun czy pijak. Zawsze się szwendali po nocach. Szło się tego spodziewać ale...Nie sadziłam, że mną to tak wstrząśnie... Do tego Siostra Olka strasznie była cięta na wszystkich. Oskarżała każdego z Uczuleni...
- Nie wiedziałam, że ma sisotre. ale wiesz...pewnie szybko znajdą i ukrają winowajcę.
- Miejmy nadzieje. - Skomentowała na zakończenie Ange i poklepała pocieszycielkę po ramieniu
- Dzieki. Naprawę.
W pokoju zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie szelestem tkanin i cichym pociąganiem nosem. Marta wstała, nieco spięta. Nie czuła się komfortowo — nie z powodu Angeliki, ale… tej całej sytuacji.
Kiedy poszła na swoja część pokoju, zawahała się, nim w ogóle położyła się na pościeli akademickiej. W głowie nadal dźwięczał jej śmiech siostry Olka — ten złośliwy, przeszywający, sztucznie pewny siebie rechot. Taki, który zostaje w pamięci dłużej niż powinien.
I wtedy przeszła ją dziwna myśl. Intuicyjna, ale silna jak uderzenie pioruna.
Cokolwiek by się dalej nie stało, to ONA będzie następna.
Śmiech, pogarda, upokorzenie — jakby ktoś tam, gdzieś w ciemności, słuchał. I jakby uznał, że czas się zbliża.
Marta poczuła na karku niepokój — znajomy, zimny dotyk strachu. Ale za tym… czaiła się satysfakcja.
Bo przecież blondynka się śmiała.
A nie powinna była...