Nie(ch) żyje król

Chciałabym ostrzec wszystkie wrażliwe osoby na krzywdę ludzką, ponieważ rozdział nie należy do najprzyjemniejszych. Osoby o słabych nerwach proszę niech pominą ostatni akapit.  

***

Równo trzy lata temu tyran rządzący Elen’dar rozpoczął brutalną wojnę, mającą na celu czystkę rasową…Król Varian Okrutny był od dawna znany ze swojego nienawistnego zdania wobec innych ras niż Gwiezdne Elfy, a już zwłaszcza wobec ludzi, których uważał za podrasę. Przez długi czas starał się wstrzymywać swoje nienawistne zachowania, ale od razu było widać, że ma coś do nich. Każdy kto go znał, wiedział, żeby nie poruszać tego tematu przy nim, bowiem wiadome było, że od razu wywiąże się z tego ostra wymiana zdań. 

  Eldorion, koronowany książę i najstarszy syn Variana był nie lada problemem… Varian był już stary i chodziły pogłoski że jest dosyć chory, wszyscy myśleli, że po śmierci tyrana królestwo zostanie bez władcy i wtedy będzie możliwość unormowania sytuacji i zakończenie wojny… Jednak król doskonale wyszkolił swojego syna, by kontynuował jego chore wizje. Chłopak już od najmłodszych lat był napełniany poglądami ojca, nienawiścią i wrogością do innych ras, jego już zmarła matka bardzo nie chciała by syna spotkało obłąkanie, tak jak jej małżonka, ale jako kobieta nie miała niestety głosu… Ostatnie lata spędziła w odosobnieniu zamknięta pod kluczem w swojej komnacie… Tylko czasami odwiedzana przez dzieci, tj Eldoriona oraz Odessę, starszą siostrę Eldera.  


***


  • Elder, dziecko drogie, wiesz czego się dowiedziałem? - Król zmarszczył brwi zaciskając dłonie na podłokietnikach tronu. Widać było, że jest zdenerwowany.

Młody książę był zestresowany, po głowie chodziły mu najróżniejsze scenariusze, znowu czuł się jak 10 latek który przegrał sparing i czeka go kara… Poczuł jak po czole spływa mu drobna kropla potu.

  • Proszę ojcze… Oświeć mnie… - Poprosił ostrożnym tonem, nie myślał nawet by spojrzeć w tym momencie na ojca. 

Można by było uznać tą sytuację za trywialną, ale Elder panicznie bał się ojca… Wiedział, co może zrobić, gdy coś mu się nie spodoba. 

  • Jedna ze służek puściła się z człowiekiem - Tutaj król przerwał, by splunąć z pogardą w bok - i ma z nim bachora. Rozumiesz to dziecko?! - Uniósł się głosem, książę aż podskoczył. - Zmieszała naszą czystą krew z tym plugastwem! - W głosie króla było słychać mnóstwo pogardy, nienawiści i odrazy.

Eldorion dobrze wiedział, że to dziecko jak i zapewne sama służąca zostaną straceni, nie spodziewał się jednak by ten “zaszczyt” przypadnie jemu.

  • Mam posłać po kata ojcze…? - Książę odważył się delikatnie podnieść wzrok na ojca, jednak szybko tego pożałował. Na twarzy władcy malował się chory uśmiech… Elder dobrze wiedział, że to nie zwiastuje nic dobrego…

  • Nie! Skądże! - Zaśmiał się głośno król - Jutro na naradę przyjeżdżają nasi sojusznicy dziecko, to będzie piękne zwieńczenie planowania. Śmierć plugawego bękarta - Ogłosił dumny ze swojego planu, jego wzrok do tego czasu krążył po sali, jednak w tym momencie Elder mógł odczuć cały ciężar wzroku ojca na sobie… - Tobie przypadnie zaszczyt uśmiercenia tego pomiotu grzechu. - Na jego twarzy malował się chory uśmiech. 

Król zaiste był dumny ze swojego planu, sądził pewnie że jego syn jest tak samo dumny z tego pomysłu co on… Eldorion był jednak przerażony… Nigdy wcześniej nie zabił niewinnej osoby… A co dopiero dziecka?! Dziecka… Które po prostu przyszło na świat w nieodpowiednim miejscu i czasie… Na samą myśl zabójstwa takiego malucha chłopakowi aż wiotczały nogi… Jednak nie potrafił sprzeciwić się ojcu, nie mógł… Co jeśli ojciec go znowu ukaże, za niesubordynację…? Nie chciał nowych blizn… Jedyne co zrobił to cicho podziękował i wycofał się z sali pod pretekstem treningu…

  Książę przemierzał korytarze pogrążony w myślach… Był załamany tym jakie otrzymał zadanie… Bał się stchórzyć, ale jednocześnie bał się zabić kogoś, kto nic mu nie zrobił… Kto nikomu nic nie zrobił…
  W stanie silnego strachu i rozpaczy natknął się na swoją siostrę, która zmierzała do biblioteki… Chłopak wręcz w nią wszedł, potrącając ją umięśnionym barkiem…

  • Elder…? - Spytała trzymając się za potrącony bok… 

Chłopak słysząc kojący głos dziewczyny potrząsnął mocno głową i spojrzał na nią…

  • Odessa… - Jego głos był żałosny… - Odi… J-ja… - Próbował coś powiedzieć, jednak nie był w stanie skleić sensownego zdania… Dziewczyna widząc to podeszłą do niego i objęła go czule… Wiedziała, ze taki stan u jej brata jest jedynie winą ojca… 

  • Spokojnie… - Delikatnie gładziła plecy brata - Już dobrze… Chodźmy gdzieś, gdzie będzie dyskretniej… - Rozejrzała się widząc wiele strażników, czy służki które akurat śpieszyły się do kuchni, czy by sprzątnąć komnaty, na przybycie ważnych gości zza oceanu… 

Dziewczyna zabrała brata do wspomnianej biblioteki… Mało kto tutaj przebywał, jedynie starsza kobieta imieniem Narella, trzymała to miejsce w porządku, zajmowała się książkami. Odessa dobrze ja znała, kobieta dużo razy pomogła jej odnaleźć pożądaną książkę, czy sprowadzić ją z oddalonych zakątków świata. 

Odessa zabrała brata w głąb książkowego imperium, usiadła z nim na leżance przy oknie, delikatny ciepły wiatr wlatywał przez otwarte na oścież okno, bawił się płomieniem świecy która paliła się na drobnym stoliczku. 

  • Dobrze… Co się stało…? - Patrzyła na brata troskliwym spojrzeniem, było jej szkoda chłopaka…

Przez to że ojciec praktycznie się nią nie interesował, nie miała przykrości z jego strony… Niestety odbijało się to na Eldorionie… Wszystkie flustracje, zawody czy najdrobniejsze irytacje spływały na niego… Król wyładowywał się na synie za najdrobniejsze niepowodzenia…

  • Odessa… O-on… - Chłopak nie umiał skleić zdania, ciągle plątał mu się język, łapała go panika na samą myśl o tym…

W końcu kiedy się uspokoił oznajmił siostrze co nakazał mu ich ojciec, dziewczyna była w szoku, że posuwa się do takich czynów…

  • Odmówiłeś, prawda? - Zmarszczyła delikatnie brwi, a wzrok wbijała w brata, kiedy on zmieszany odwrócił wzrok mamrocząc coś pod nosem dziewczynie opadły dłonie… - Nie… Zgodziłeś się? Czy ty rozum postradałeś?! - Podniosła głos - Przecież bogowie cię znienawidzą… To tylko dziecko, nic nie zrobiło! - Wstała z miejsca patrzą cna brata zawiedzionym, ale jednocześnie wściekłym wzrokiem. Kobieta nigdy nie dała się omamić chorym poglądom ojca. Nigdy nie zwątpiła w to czego nauczyła ją matka. Szanować trzeba każdego, nie ważne czy elfa, czy człowieka, króla czy biedaka. Wszystkim należy się szacunek, tym różnią się od demonów. - Nie możesz, musisz się mu sprzeciwić - Stwierdziła ostro siadając obok, złapała brata za dłonie. - Musisz się w końcu postawić, on jedynie pcha cię w złą stronę, każe ci robić rzeczy których sam by nie zrobił. Jest zwykłym tchórzem! - Znowu podniosła głos… Co poradzić? Na samą myśl o ojcu wzbierał w niej gniew. A teraz? Teraz kiedy jeszcze bardziej pokazuje swą błazeńską twarz w kobiecie aż wrze. 

Ostry monolog Odessy przerwały z hukiem otwarte drzwi starej biblioteki. Do pomieszczenia wszedł sam król, dziewczyna nie miała zamiaru tym razem wstydzić sie swojego zdania. Wstała i odwróciła się przodem do rodzica. 

  • Jesteś żałosny! Każesz mu robić coś, na co sam nie masz odwagi - Patrzyła na ojca z furią w oczach, zacisnęła dłonie w pięści.

Eldorion poderwał siś z miejsca… Złapał siostrę za dłoń.

  • Odessa… Proszę nie… - Spojrzał na ojca, który twardo patrzył na córkę, zmrużył delikatnie oczy i zmarszczył brwi… Chłopak doskonale wiedział, że to zwiastuje kłopoty, dlatego chciał odciągnąć siostrę od niedorzecznego pomysłu wyrzucenia wszystkiego ojcu…

  • Nie! - Wyrwała swoją dłoń i stanęła jeszcze bliżej ojca - Nie ukorzę się przed tyranem! - Jej głos odbił się echem po bibliotece… Głos miała donośny i przeplatany emocjami. 

Elder cały pobladł kiedy głos siostry został uciszony głuchym uderzeniem. Po chwili jej ciało opadło na ziemię… Dziewczyna kurczowo trzymała się za policzek… Łzy leciały jej z oczu a jej samej ciężko było złapać oddech… Chłopak był tak sparaliżowany, że nie mógł nawet pomóc siostrze… Wgapiał się jedynie przerażonym spojrzeniem w ojca…

  • Zabrać ją do komnaty. Nie wypuszczać. Niech zgnije tak jak jej matka. - Powiedział, a straż bez zawahania wykonała jego rozkazy… 

Straszne było jak bezwartościowa była Odessa dla swojego ojca… Do tego stopnia, że od tak ją uderzył… Największy grzech mężczyzny jest wtedy kiedy podnosi rękę na kobietę… Tak od zawsze był uczony przez matkę Eldorion… Mimo wszystko, nie miał odwagi zwrócić ojcu uwagi…


***


Ściany sali w której odbywały się narady były pokryte najróżniejszymi trofeami z bitew z poprzednich lat oraz flagami zdobytych terenów, na okrągłym stole leżała mapa nad którą pochylał się król Gwiezdnych Elfów, przez wielu nazywany tyranem, szerzył postrach wśród ludzi i niektórych elfów. Opierał się o stół, jego palce wbijały się w drewno. Wzrok miał zimny i surowy, wpatrzony w zaznaczony czerwony X na mapie - było to oznaczone w ten sposób ludzkie miasto na granicy, jedno z niewielu które jeszcze nie zostało zajęte.

Obok tyrana stało dwóch sprzymierzeńców władcy elfów - Król Kieran, srebrno włosy wysoki mężczyzna okryty czarnym płaszczem i posiadający kamienny wyraz twarzy, oraz król Lucian, najmłodszy ze zgromadzonych władców, również najbardziej impulsywny, przez Variana postrzegany nawet jako nieostrożny. Mężczyzna miał długie czarne włosy. 


Z dala od stołu, bliżej ściany stał syn Variana - Książę Eldorion. Twarz miał spokojną i opanowaną, wyuczona maska która doprecyzował przez wszystkie lata spędzone na doskonaleniu się pod czujnym okiem surowego ojca, dla którego syn nigdy nie był najlepszy. Mimo że na zewnątrz Elder wydawał się spokojny w środku nie było już tak kolorowo… Był cały poddenerwowany i roztrzęsiony, nie przepadał za tymi naradami, chciał być wierny ojcu i jego przekonaniom, jednak wewnętrznie czuł, że nie jest to właściwe… Oczy miał tępo wpatrzone w czerwony X na mapie…
Serce mu mocniej zabiło kiedy jego ojciec rozpoczął naradę…

- Ich linia oporu pękła pod Doliną Quareth. - Stwierdził beznamiętnie władca gwiezdnych elfów - Są ranni, słabi, rozbici. Teraz musimy uderzyć. Bez wahania. Bez litości. Ich stolica... jak się nazywała?

- Velmaria, wasza wysokość. - Głos zabrał Lucian, król Corronto, królestwa z północnego zachodu, mniejszego od Elen’dar, jednak z liczniejszą armią.
- Velmaria to jedyne miasto, które może jeszcze zebrać resztki sił. - Stwierdził Kieran król Zawandy położonej na wyspach, na zachód od Elen’dar. - Musimy je odciąć od reszty. Spalić pola, zatruć studnie. Bez żywności nie wytrzymają tygodnia.

- Nie tygodnia. - Varian uderzył pięścią w stół -  Trzy dni. Chcę, by głód był ich ostatnim królem. Ich dzieci mają błagać o śmierć. - Jego uśmiech przyprawiał syna o ciarki… - Tylko wtedy zrozumieją, czym jest opór wobec rasy wyższej.

Eldorion przełknął ślinę. Chciał coś powiedzieć. Zaprotestować. Zasugerować choćby więzienie, nie śmierć. Ale jego ojciec spojrzał na niego kątem oka, zimnym wzrokiem, który kiedyś sprawił, że strażnik rzucił się z wieży, by uniknąć hańby.

- Nasi zwiadowcy donoszą, że ludzie próbują ewakuować cywilów przez Góry Utharan. Mamy już oddziały gotowe do zasadzki. - Głos zabrał ponownie Lucian

- Dobijcie ich w marszu. - Stwierdził Varian kiwając głową z aprobatą -  Kobiety, dzieci, starców. Bez różnicy. Każdy człowiek to zaraza. Każda żyjąca istota tej rasy to plama na czystości tego świata.

Narada miała już dobiegać końca, jednak Kieran poruszył jeszcze jedną ważną, jego zdaniem, sprawę.

- A co z jeńcami z południa? Ich król prosił o wymianę zakładników. List błagalny przysłali przez kapłana.

- Odeślijcie im odpowiedź. Niech dostaną skrzynie z głowami tych zakładników. Ich bóg niech nauczy się rozpaczy. - Odparł tyran z lekkim uśmeichem.

Eldorion czuł, że brakuje mu tchu. Oczy mu pociemniały, ale nie mógł się zachwiać. Nie tutaj. Nie teraz. Musiał być jak jego ojciec. Musiał zdobyć jego uznanie. Choćby tylko na chwilę.

- Eldorion. - Ojciec odwrócił się w stronę syna -  Co sądzisz o planie? Czy jesteś gotów stanąć na czele oddziału, który zajmie się Velmarią?

Cisza. Książę podniósł głowę. Oczy wszystkich były na nim.
Nie wolno mu było zawieść.

- Tak, ojcze. - Oznajmił spokojnie - Poprowadzę ich. Dla chwały naszego rodu.

Król uśmiechnął się chłodno. Nie z dumy — z satysfakcji.
A Eldorion po raz pierwszy naprawdę poczuł, że jego dusza się łamie.

                                                                    ***

W pomieszczeniu panowała chłodna atmosfera, ściany chłonęły każde słowo wypowiedziane w trakcie tego spotkania…
Kiedy sojusznicy zaczęli szykować się do powrotu do swoich komnat, zapewne by spocząć i skorzystać z obfitego haremu króla, zostali przez niego zatrzymani gestem ręki. Do sali weszło dwóch strażników, prowadzili oni kobietę w poszarpanej, brudnej i zapewne starej sukni. W rękach trzymała niemowlę, Eldorion wzdrygnął się słysząc szloch kobiety…
Dobrze wiedział, co się zaraz wydarzy…

Za kobiet maszerował kolejny strażnik, w dłoniach trzymał on stary ceremonialny sztylet, nie był on długi, raczej krótki - Był taki ponieważ nie słurzył on do wali, a do ekzekucjii…

- Zanim rozejdziemy się do obowiązków… - Poprosił król patrząc na swoich sojuszników z uśmiechem - pozwólcie, że pokażę wam, jak radzimy sobie z hańbą we własnych szeregach.

Strażnik podszedł i podał młodemu księciu miecz. Elder spojrzał na broń, potem na kobietę. Rozpoznał ją - to była Lirien, jedna z cichych, posłusznych służek pałacowych. W ramionach niosła coś, a raczej kogoś, kogo nie powinno nigdy tu być - Dziecko z człowiekiem.

- Pokaż nam, synu, że jesteś godny krwi Elen’dar.  - Zwrócił Się ponownie do syna z dziką satysfakcją w oczach - Że nie miękniesz wobec zdrady rasy. Tylko słabi chronią pasożyty.

- Wasza wysokość… to tylko dziecko… ono niczemu nie zawiniło… błagam… - Błagała na kolanach kobieta… Chciała ochronić swoje dziecko, była w trakcie ucieczki kiedy zostali złapani… Wciąż miała nadzieję, że może młody książę oszczędzi ją i jej syna…

Eldorion czuł, jak świat zwalnia. Jego serce waliło, skronie pulsowały. Malutkie rączki dziecka zacisnęły się na materiale sukni, próbując się wtulić w matkę.

- No dalej, książę. Czy może potrzebujesz pomocy? - Zakpił Lucian obserwując jak długo zbiera się książę do swojego wielkiego czynu.

Eldorion podniósł miecz. Całe ciało krzyczało, żeby upuścił go, odwrócił się i wybiegł. Ale czuł wzrok ojca - ciężki, lodowaty, jak lodowa obręcz zaciskająca się na gardle.

Książę stanął przed Lirien. Patrzył na nią. Potem na dziecko. Kobieta tuliła je mocniej, jakby ramiona mogły powstrzymać przeznaczenie.

Eldorion uniósł miecz.

Chciałby, by ktoś krzyknął. By coś się wydarzyło. Cokolwiek.

Ale w sali panowała cisza.

I wtedy - zadał cios. Jeden. Szybki. Prosto w serce.

Nie spojrzał. Nie mógł. Opuścił broń, nieświadomie cofając się o krok.

Płacz ucichł.

Lirien wydała z siebie dźwięk niepodobny do niczego, co Eldorion kiedykolwiek słyszał. Nie był to krzyk. To było rozdarcie duszy.

- Spalić ciało. - Stwierdził obojętnie patrząc na dzieło syna -  Matkę wywieźć do lochu. Później zdecydujemy, czy jeszcze może się przydać.

Książę milczał… Nie mógł i nie chciał nic mówić, żadne słowo nie przeszło by mu teraz przez gardło. Władcy wychodząc mijali go, poklepywali go po ramieniu widocznie zadowoleni z tego przedstawienia…

Z ich ust padały komentarze odnośnie słuszności tego czynu, jaki to akt czystości i wyraz dyscypliny. 

Eldorion został w sali sam, tępo wpatrywał się w miejsce gdzie jeszcze niedawno klęczała kobieta…

Został sam.

Tylko on i jeszcze ciepła krew rozlana po kamiennej posadzce.

Dziękuję za przeczytanie, zostaw ocenkę i komentarz :>

Komentarze

Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.