Enika
Na Równinach granicę świata stanowiła zielona kreska tam, gdzie wschodziło słońce i szara tam, skąd wynurzał się księżyc.
Ci, którzy podróżowali daleko mówili, że wiele, wiele dni drogi w stronę zielonej kreski ciągną się lasy Podgórza i Wysokie Góry, a gdyby zapuścić się za daleko w stronę szarej, dotrze się do Ditirichu i lepiej tego nie robić – nawet najdzielniejsi Rycerze uznaliby to za szaleństwo.
Tak przynajmniej sytuacja wyglądała dla Eniki. Większość osób, które o to pytała twierdziła, że nie są w stanie dostrzec żadnej z tych kresek i gratulowały Enice świetnego wzroku.
Z podwórza przed domem Rait widać było tylko zieloną. Enika zawiesiła na niej wzrok, już nawet nie próbując włączyć się w rozmowę między swoimi koleżankami z kursu zielarstwa. Rait sama ją tu zaprosiła, a teraz wyglądało na to, że o niej zapomniała. Zawsze tak było.
—A właśnie! — odezwała się Idria —Wiecie, co u Eniki? Miałam jej oddać książkę...
—Jakim cudem udało ci się od niej coś pożyczyć?! — To Helista, najbardziej bezpośrednia z nich wszystkich, wykrzyknęła wyrzucając przy tym ręce w górę, jakby stało się nie wiadomo co. — Nie wiem już, ile razy próbowałam do niej zagadać, ona zawsze ucinała rozmowę!
Ucinała? Ci, Którzy Odeszli świadkami, że Enika robiła wszystko, żeby podtrzymać tamte rozmowy, tylko... tylko same gasły, jak mokre drewno, które nigdy nie zapłonie, choćby krzesać na nie ogień cały dzień.
— Poważnie, czy którejkolwiek z was udało się z tą dziewczyną normalnie pogadać!? Jakby zawsze była gdzie indziej! Jakby...
— Heli, to prawda... — Wyszeptała Rait, której spojrzenie w końcu padło prosto na Enikę. — Zaprosiłam ją tu. Ona tu z nami siedzi. Zapomniałyśmy o niej... Enika, ja cię tak strasznie przepraszam!
Żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć, łącznie z Eniką.
—Moja babcia... -odezwała się w końcu Idria —Moja babcia opowiadała mi kiedyś, że jeśli człowieka nikt nie zauważa, jeśli wszyscy o nim zapominają i nie jest w stanie z nikim rozmawiać to oznacza, że on nie należy do tego miejsca, że jego serce jest gdzie indziej... Ale to przecież niemożliwe! Ty jesteś stąd! Masz tu rodzinę! Enika? Enika!
Nie zauważyły, kiedy wstała i poszła w stronę swojego domu. Babcia Idrii mogła mieć rację, zresztą Śniące, zwłaszcza o tak przenikliwych umysłach jak Aszete Krij, rzadko się myliły. Enika nie pochodziła stąd – chociaż tu się wychowała, stąd pochodziły jej wszystkie najwspanialsze wspomnienia, tu mieszkała jej rodzina, którą tak kochała. Skąd więc pochodziła?
—Opowiedz mi, proszę, jeszcze raz, jak mnie znalazłaś. —Poprosiła swoją mamę, kiedy ta tuliła ją mocno do swojej piersi, siedząc z nią na łóżku. Enika nigdy nie przytuliłaby się do nikogo pierwsza, ale jej matka zawsze wiedziała, kiedy tego potrzebuje. To chyba najlepszy dowód, że jest jej matką, prawda? Nie urodziła jej, to jasne, bo jak Ogrodniczka mogłaby urodzić dziecko, które z pewnością Ogrodniczką nie jest, ale przecież nie zawsze o to chodzi...
Usłyszała ciche westchnięcie.
— Naprawdę chcesz tego teraz słuchać? To cię jeszcze bardziej przygnębi... —Delikatne i smukłe mimo pracy w ogrodzie dłonie – dłonie o długich placach Wysokiego Ludu, tak różne od jej własnych – gładziły jej włosy zaplecione w warkocz.
—Podobno babcia Idrii... to znaczy Aszete, mawia, że jeśli z kimś jest tak jak ze mną, to znaczy, że jego serce jest gdzie indziej i nie należy do miejsca, w którym żyje. —Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, zrozumiała, co właściwie powinna była powiedzieć już dawno temu.
—Mamo, chciałabym odnaleźć miejsce, z którego pochodzę.
Acheron
Drewniana chata postawiona przy drodze ku klifom Starego Morza z trudem opierała się wiatrowi z północy. Wydawało się, że ta rudera zaraz się rozleci...
Każdy, kto nie znał tych terenów stwierdziłby, że budowla jest nie dość że stara, to jeszcze sklecona byle jak. Prawda była jednak taka, że budynek został wzniesiony dwa lata temu i wcale nie należał do najmniej solidnych domów ponurej krainy rozciągającej się na całe wybrzeże Morza Żalu. To wichry, deszcze, jadowita sól i coś o wiele, wiele gorszego doprowadzały do takiego stanu wszystko, co miało czelność powstać na tej przeklętej ziemi.
Nawet ludzi i zwierzęta. Do chaty prowadziła wąska ścieżka -linia szarego piachu między długimi, obślizgłymi źdźbłami nadmorskiej trawy -a ścieżką tą podążał zgięty jakby brzemieniem doświadczeń potężny mężczyzna o skórze tak spalonej żrącym wiatrem, jakby była wygarbowana, poznaczony bliznami, o ponurym wejrzeniu, prowadzący za uzdę jakąś parszywą chabetę.
Mężczyzna ten miał dopiero siedemnaście lat, a chabeta była najlepiej utrzymanym koniem w tych stronach.
W chacie leżał ojciec młodzieńca. Czekał tam na niego od świtu, który tego dnia wstał szary, pochmurny i wyjątkowo...
W chacie było więcej ludzi.
Kiedy przybysz wszedł do środka, wszyscy oni odwrócili się jak na zawołanie. Nie było wśród nich jego ojca, który leżał kawałek dalej na podłodze wyłożonej ususzoną na ile się dało trawą. Łóżko dawno się rozpadło.
—Acheron. —wychrypiał ojciec. —Musimy ci z Radą przekazać coś ważnego.
Podszedł do posłania i przyklęknął nad swoim ojcem. Długa, siwa broda i poczerniała, zmarszczona skóra wyglądały jak upiorne przebranie na czterdziestolatku, którym był Durma, Pierwszy Wartownik tej części Nadmorza, Tarcza Filo i ojciec piątki dzieci, spośród których Acheron był najstarszy.
—Przepraszam, że kazałem ci czekać, ojcze. —Wyraził swój żal młodzieniec. —Powinienem był wyjść wcześniej, ale pogoda była paskudna.
Aż się wzdrygnął, kiedy poczuł na nadgarstku nadal jeszcze silny uścisk ojcowskiej dłoni.
—Dobrze zrobiłeś. —Słychać było, że każde słowo wymagało od mężczyzny ogromnego wysiłku. —Pogoda dziś nie jest tylko paskudna. Jest zła. Zła, słyszysz!? —W jego zgasłych oczach zapaliły się dwa płomienie. Ale to nie były dawne płomienie jego duszy... Acheron nie zdążył się wyrwać, zanim ojciec nie wbił mu palców obu dłoni w szyję i nie zaczął nim szarpać.
—Złaaaaa...ahahahahaha! —Jego zawodzenie przeszło w skrzekliwy śmiech.
W takich momentach umysł młodzieńca zamiast normalnie, składnie myśleć, panikował i w końcu potężny siedemnastolatek dawał się dusić schorowanemu, oszalałemu ojcu jak bezwolna kukiełka.
—Ma atak!
Dopiero pozostali mężczyźni obecni w chacie przytrzymali Durmę i uwolnili Acherona z uścisku jego dłoni.
—Jest coraz gorzej. —Odezwał się zatroskany Salombo, Umysł Rady. —Dziś pogoda naprawdę jest zła... przesiąknięta Złem z morskiej głębi jak rzadko. Twój ojciec, Acheronie, jest najłagodniejszym człowiekiem, jakiego znam... kiedy jest zdrowy.
Młodzieniec westchnął smutno. Wiedział o tym dobrze, ale ten wspaniały, łagodny ojciec, którego tak kochał coraz częściej stawał się... no, te siły z morza go używały, jak... łyżki? Nie, to głupie porównanie.
—Obawiam się, że to była jego ostatnia warta. —Usłyszał głos zza swoich pleców. —Jeśli pójdzie tam po raz kolejny, oszaleje do reszty. Potrzebuje wytchnienia, odpoczynku z dala od brzegu... Oficjalnie ogłaszam panowie, że Filo straciło Pierwszego Wartownika.
Oczy wszystkich zwróciły się na Acherona. Ten dopiero po chwili połączył fakty i zrozumiał.
Od zawsze powtarzano mu, że już w dniu swoich narodzin został wybrany na następcę swojego ojca. Problem w tym, że...
-Rozumiemy, że nie jesteś jeszcze gotowy. —Pelaka odpowiedział na niezadane przez niego pytanie. —Przeprowadzenie na tobie Próby teraz mogłoby się skończyć tak, jak u mieszkańców Kert dwadzieścia lat temu. Ale tutaj nie jesteś w stanie nabrać cech potrzebnych Strażnikowi. Musisz wyruszyć na południe, tak jak twój ojciec, dziadek i każdy strażnik z Filo odkąd pamiętamy.
Acheron wiedział od zawsze, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Ojciec tłumaczył mu też wielokrotnie, że nikt inny nie nadaje się do tego tak, jak on.
"Według Rady jesteś najwłaściwszym kandydatem. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, bo sam ledwie to rozumiem, ale jeśli ty nie dasz rady, to nikt temu nie podoła. Kiedy przyjdzie na Ciebie czas, kieruj się w stronę Myriady. To wielkie miasto na południowym wschodzie. Kiedy tam dotrzesz, znajdziesz odpowiedź, co dalej."
Nie pamiętał już, ile razy ojciec mu to powtarzał i ile razy młody a potem coraz starszy Acheron pytał, dlaczego ojciec nie może mu od razu tego zdradzić.
"Kiedyś zrozumiesz, synu. Nie znasz jeszcze Zła tak dobrze, jak ja... sprawy z pozoru nieważne mają większą moc, niż ci się wydaje."
Acheron nic z tego nie rozumiał, zresztą tak, jak z wielu spraw, które powinny być dla niego jasne w tym wieku. Myślał, że kiedy jego czas nadejdzie...
Ale oto nadszedł, a on nie rozumiał niczego tak samo, jak zawsze.
—Powiadomimy Sal i Numę, żeby ich Wartownicy powiększyli swoje obszary patrolowe. —odezwał się Salombo. —Nie martw się o swoją rodzinę, dopilnujemy, aby niczego im nie brakowało. Szanujemy twojego ojca tak samo jak wtedy, kiedy wypływał w Morze albo wychodził na Klify by nas strzec.
Acheron spojrzał na ojca, który wrócił już do siebie i teraz płakał cicho, schowawszy twarz w dłoniach. Wiedział, że ojciec nie chce, aby syn widział go takim zbyt często...
—Twoim zadaniem jest teraz udać się na południe i wrócić gotowym do służby.
—A więc wyruszę jeszcze dziś.
Naia
Po drugiej stronie lądu łagodny nurt rzeki omywał burty małej, ale solidnej i pięknie zdobionej łódki. Łódka miała tylko jednego pasażera, który jednocześnie był jej siłą napędową, wiosłując pod słaby jeszcze mimo znacznego oddalenia od ujścia wodny prąd.
Była to młoda dziewczyna, której uroda i strój od razu zdradzały, że jest Bukhanką. Jej rodzinne miasto znajdowało się daleko w tyle, za ujściem rzeki, za dziesiątkami morskich fal... Bukhu wyrastało z morza, kamienne miasto omywane błękitnymi falami i skąpane w słońcu południa.
Dlaczego się od niego oddalała? Miała powody.
Niebo na zachodzie stawało się już brzoskwiniowe a to oznaczało, że powinna rozbić obóz na noc.
Nie potrzebowała wiele – tak została wychowana. Wyciągnęła po prostu łódkę na ląd, a rozłożony w niej koc i rozpięte na burtach nieprzemakalne płótno na wypadek deszczu , które w razie czego służyło też za płaszcz, wystarczyły jej za posłanie i schronienie.
Z mapy, którą narysowała przed wypłynięciem w podróż wynikało, że już jutro powinna dotrzeć do granic Podgórza i rzeczywiście, z jej obozowiska było już widać granicę lasu.
Z jednej strony cieszyła się, bo to oznaczało, że cel jej podróży jest już niedaleko ale z drugiej...
Jutro dotrze do miejsca, w którym rzeka przestanie być żeglowna. A to oznaczało, że będzie musiała zostawić łódkę na brzegu i pójść dalej pieszo.
Ta łódka była jej dziedzictwem, kawałkiem domu, który brała ze sobą. Wiedziała, że będzie jej ciężko porzucić coś, co w jej rodzie było przekazywane z pokolenia na pokolenie, czego używało już dwóch filozofów, których nazwiska umieszczono na ścianach Sokratium... ale musiała. Musiała się jakoś dostać na ląd, a każda rzeka w końcu traciła żeglowność przed punktem, do którego zmierzała Naia – pomnikiem Tych, Którzy Odeszli na krańcach wielkiego miasta Myriada.
Tak, jak obiecała.
Nie znieważy tym przecież swojej rodziny - przynajmniej nie bardziej, niż dotąd... A może jej nieobecność nawet przysłuży się matce i siostrom. Ojciec też by zrozumiał. Przodkowie by zrozumieli. Bracia, ci, którzy teraz spoczywają na dnie morza. Cirtak...
Schowa łódkę tak, żeby nikt jej nie znalazł. Zabezpieczy ją, żeby nie zniszczała. Jeśli napotka jakiegoś tubylca po drodze, zapłaci mu, żeby jej pilnował. I, jak tylko będzie mogła...
Jeśli będzie w stanie, może kiedyś wróci.
Ryan
Wysokie świerki porastające gęsto pofałdowane tereny Podgórza zazwyczaj chroniły przed deszczem bardzo długo, ale tej nocy lało tak mocno, że już po pół godzinie korony zaczęły przepuszczać ciężkie krople, uderzające teraz z impetem bezpośrednio w leśną ściółkę przy akompaniamencie gromów.
Wspaniała pogoda na wyruszanie po kryjomu w daleką podróż, nie ma co.
Tak naprawdę, to bardzo, ale to bardzo nie chciało mu się wychodzić. Z rodzinnego domu na skraju ukochanego miasteczka, pachnącego starym drewnem, macierzanką i ciepłego od wygaszonego już na noc pieca, z miejsca, gdzie wszystkich znał i gdzie zawsze czekała jego starsza siostra, gotowa pomóc i pocieszyć — w burzę, ulewę, błoto i ciemny las, w nieznane i w daleką wędrówkę, która wcale nie musiała się dobrze skończyć, w niepewną przyszłość...
Tyle, że jeśliby został, jego przyszłość i tak wyglądała nieciekawie.
Wczoraj wyrzucili go z ostatniej roboty, jaką był w stanie znaleźć w okolicy. Wszystko przez to, że znowu nie zdołał się powstrzymać przed wypowiedzeniem kilku słów, które doprowadziły jego współpracownicę do płaczu. To był już trzeci raz... w tym miejscu zatrudnienia. Nic dziwnego, że szef w końcu go wywalił. Jak każdy poprzedni.
Umiejętność trafiania słowami w czuły punkt byłaby być może jego największym atutem, gdyby tylko potrafił się od tego czasem powstrzymać... inaczej miało to tyle sensu, co posiadanie potężnego miecza i używanie go do machania nim we wszystkie strony, raniąc przy okazji każdego, kto przypadkiem znajdzie się w zasięgu ostrza.
To ostrze zniszczyło właśnie definitywnie jego szanse na pracę gdziekolwiek w zasięgu pięciu godzin drogi od domu. To oznaczało, że żeby znaleźć pracę, musiałby się wyprowadzić, ale co to zmieni? Gdziekolwiek nie zamieszka, przecież i tak w końcu znów kogoś obrazi i wszystko zacznie się od początku... chyba, że legendy mówią prawdę. Że pod Pomnikiem Przedwiecznych na krańcach Myriady ci, którzy wchodzą w dorosłość bez nadziei na przyszłość dostają swoją ostatnią szansę. Jak dla niego, to brzmiało to głupio i naiwnie, no ale warto sprawdzić, nie? A jeśli nic tam nie ma, to chociaż odwiedzi tamtejszych lekarzy umysłu – może oni mu poradzą, co ze sobą zrobić?
Pierwszy dzień lata, o świcie – tylko w ten dzień, mówiono, jest tam czego szukać, co czyniło tę historię jeszcze mniej wiarygodną, no ale. Pierwszy dzień lata byłby dniem, w którym ukończyłby szkołę, z której go wyrzucili i dniem, w którym podjąłby się szukania stałej pracy, na znalezienie której jak na razie stracił nadzieję.
Jego biedna siostra pewnie będzie się okropnie martwić jak odkryje, że zniknął... z drugiej strony, w końcu będzie mogła odetchnąć. Od pracy ponad siły, żeby tylko niczego nie zabrakło jej nieporadnemu braciszkowi po tym, jak oboje ich rodziców wyszło pewnego dnia z domu i już nie wróciło. Od wyzwisk i przytyków, z niezamierzoną precyzją wycelowanych dokładnie w te zakamarki jej duszy, których ruszenie najbardziej bolało... wiedział, że choćby przepraszał za to całą wieczność, te rany się nie zagoją. Był na siebie za to wściekły. Tak, lepiej będzie, jeśli Esme od niego odpocznie.
Żeby za bardzo się nie martwiła, zostawił list na komódce w przedpokoju, a później odszedł w deszcz i mrok.
Cześć, Esme.
Zakładam, że teraz jesteś przerażona, być może obudziłaś już pół wsi, żeby mnie szukali. Chcę cię jednak zapewnić, że wszystko u mnie w porządku. Czasami wychodziłem o tej porze do pracy, pamiętasz? To pomyśl sobie, że teraz też wyszedłem, tylko moja zmiana troszkę się przeciągnie. Jako dowód, że nie uciekłem z domu jak ostatni pajac, powiem ci, gdzie dokładnie się wybieram: do Myriady. Wkrótce napiszę do ciebie list i zobaczysz, że będzie na nim stempel tamtejszej poczty. Spakowałem wszystko, o co robiłabyś mi awanturę, gdybym tego nie wziął – nawet czapkę i całą paczkę brzozowego proszku. A tak w ogóle, to w przyszłym tygodniu u Frogów urządzają wspólne śpiewy i Marley też tam będzie.
Przepraszam cię jeszcze raz, za wszystkie idiotyczne kłamstwa, którymi próbowałem cię obrazić, gdyż jestem debilem.
Trzymaj się
Ryan
Hester
Dom Ravenów stał w pewnym oddaleniu od najbliższego miasteczka, ukryty wśród buków. Kiedy nad Międzymorzem zapadał zmrok, a wewnątrz domu paliło się światło, żółty prostokąt okna zachęcał, żeby iść w jego stronę.
No więc było to może i całkiem malownicze, ale oznaczało, że Hester musiała iść z miasteczka do domu na piechotę aż dwadzieścia pięć minut! Po tak ogromnym wysiłku fizycznym nie pozostało jej nic innego, jak dramatycznie rzucić się na tapczan w kuchni, na której podłodze jej rodzice właśnie rozkładali zebrane dziś próbki.
— Pięć godzin układania rzeczy na półkach! — jęknęła żałośnie. — Nawet nie wiecie, jakie to jest nuuudne! A jeszcze męczące do tego!
— Przypominam ci, że sama chciałaś zgłosić się na praktyki w sklepie zamiast iść do liceum. —Odezwał się spokojnie Ernest Raven, oglądając pod lupą fragment czegoś, co mogło być odłamkiem maleńkiej soczewki albo czymś zupełnie innym... właśnie to próbował ustalić.
—Bo nie miałam wyboru! —Jedyna córka pary Badaczy Ruin wcisnęła twarz w poduszkę. —Kompletnie nic mi ta cała nauka nie wychodzi! —Jej głos był przytłumiony grubą warstwą tkaniny, ale nie chciało jej się podnosić głowy tylko po to, żeby mówić głośniej. —Ani literatura, ani medycyna, ani zdolności badawcze, nie mówiąc już o tym, jak bardzo nie umiem być konstruktorem! I nawet gotować nie umiem, a na piękną przewodniczkę też się nie nadaję bo moja twarz wygląda jak kóóóółkooooooo!
-Twoja twarz wygląda zupełnie normalnie. -zapewniła Brenna Raven, zajęta czyszczeniem za pomocą delikatnej szczoteczki fragmentu dziwnie zdobionej blaszanej płytki.-Ale powiedz mi: co w takim razie chciałabyś robić?
Hester aż podniosła twarz z poduszki.
—Coś fajnego. Może zostać eksplorerką w Myriadzie, albo pilnować wybrzeża przed potworami ze Starego Morza, albo działać w ruchu oporu w Ditirichu, albo poszukiwać przygód z Błędnymi Rycerzami, albo...
Jej ojciec westchnął.
—Wszystko o czym mówisz... nie wygląda tak przyjemnie, jak w książkach, które czytasz. Zresztą, dobrze wiesz, że to niemożliwe.
—Natanael jakoś mógł! —Prychnęła Hester. —Założę się, że właśnie przeżywa jakieś niesamowite...
Nie dokończyła.
Przez chwilę zapadła niezręczna cisza. O Natanaelu, bracie bliźniaku Hester, w domu Ravenów raczej rzadko się rozmawiało. Chłopak któregoś dnia po prostu zniknął, a dwa dni rozpaczliwych poszukiwań i dwie nieprzespane noce później przysłał list, w którym zawiadamiał swoją zaniepokojoną rodzinę, że znalazł sobie nowy, lepszy dom, w którym nikt nie będzie go ograniczał i w końcu będzie mógł rozwinąć skrzydła i żeby go nie szukali. Ernest, Brenna i Hester czytali ten list wielokrotnie, próbując zgadnąć, czy list nie jest sfałszowany albo czy Nat nie został do jego napisania zmuszony, ale nic na to nie wskazywało. W końcu pogodzili się z faktem, że tak mało dla niego znaczyli.
—A wiecie co? —Siostra wyżej wspomnianego nagle wpadła na pomysł. —W sklepie uczy mnie taka staruszka, ma na imię Myrtle, i, no... trochę jej narzekałam na to moje smutne życie... —Zerknęła na rodziców, szukając w ich twarzach wyrazu potępienia.
—Mów dalej. —Westchnęła matka.
—A ona mi opowiedziała, że jak się ma beznadziejne życie, to można w pierwszy dzień lata o świcie iść pod Pomnik Przedwiecznych w Myriadzie, i tam jest jakaś szkoła, czy coś... w każdym razie podobno to jest taka szkoła, że jak ktoś ma zjechane życie to... no, przestaje mieć? Coś takiego. I powiem wam, że to dla mnie totalnie brzmi jak miejsce, do którego Nat mógł trafić! A pierwszy dzień lata już niedługo więc... więc pomyślałam sobie, że może mogłabym tam pójść i zobaczyć, czy go tam nie ma... pozwolicie mi? Prooooszęęęę!
Ernest i Brenna przekazali sobie spojrzenia wyrażające więcej niż słowa. Częstotliwość, z jaką ich córka wpadała na tego typu pomysły, niezmiennie ich zadziwiała.
—Przyznaj się, po prostu chcesz iść do tej szkoły. —Ojciec nie wyglądał, jakby był na nią zły... —Jeśli masz pieniądze na podróż, to nie widzę problemu. Sam w twoim wieku uciekłem z domu do Myriady, żeby studiować , byłoby więc z mojej strony hipokryzją odmawiać ci tego... Brenna?
—Tylko pisz do nas często i wróć za niedługo. I jeśli cię nie przyjmą... to znaczy, jeśli nie znajdziesz Natanaela, nie odbieraj tego jako porażki.
Obydwoje przeżyło miniaturowy zawał serca w obawie o swoje próbki, kiedy Hester rzuciła się na nich i objęła ramionami oboje naraz.
—Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! —Po raz pierwszy chyba widzieli swoją córkę aż tak uradowaną. —Obiecuję, że nic mi się nie stanie, i że będę pisać, i was odwiedzać... I trzepnę Nata w ucho za to, co wam napisał! Nie jestem taka jak on!
No to... wyruszam już jutro! Idę się pakować!
Akka
W przytulnej, chociaż surowo urządzonej salce w przyziemiu Szkoły Obowiązkowej numer 3 w Myriadzie kończyła się właśnie lekcja obozowania dla klasy o kierunku eksplorerskim.
Sześcioro uczniów przedostatniej klasy szkoły składało elementy Obozu Na Terenie Leśnym, który rozłożyli tutaj na zaliczenie. Maty i koce, namiot, kociołek, przedmioty osobiste – wszystko to musiało się zmieścić w plecakach przyszłych podróżników ścieżek Efektu Myriady.
Tamon Hrygg, doświadczony eksplorer i wychowawca klasy, był zadowolony z postępów swoich podopiecznych. Znał każdego z nich z osobna, pamiętał, w czym są dobrzy, jakie są ich słabości, jaką mają osobowość a nawet co lubią, a czego nie lubią. Ratt był specem od ognisk, chociaż lepiej było mu nie dawać noża do ręki, bo zwykle przypadkiem się nim kaleczył; Simmy pięknie grał na flecie, umiał też zasnąć i stanąć na nogi na zawołanie, co w tym fachu wbrew pozorom nie jest bez znaczenia; Kalia i Tess były niesamowicie wytrzymałe, potrafiły też z każdej podanej im jadalnej rzeczy ugotować coś, co wprawdzie wyglądało jak zagęszczona kałuża, ale smakowało wyśmienicie; w końcu Rodan miał wrodzony zmysł do portali a Ton – doskonałą pamięć, więc połączeni tworzyliby idealnego trasera.
Przez lata Tamon nabrał przekonania, że po odpowiednim przeszkoleniu, przy indywidualnym podejściu i oczywiście po stosownej ilości czasu i przy odrobinie chęci eksplorerem może zostać każdy...
No, prawie każdy.
—Mogę wejść? -—Usłyszał nieśmiały, dziewczęcy głos od strony drzwi. Dobrze znał ten głos.
—Wejdź, Akka. -—Westchnął.
Do pomieszczenia wślizgnęła się wysoka blondynka w niebieskiej, koronkowej sukience. Na jej białej cerze doskonale widoczny był rumieniec.
—Przepraszam, że nie pojawiłam się na zajęciach wyrównawczych. —Wyrecytowała, jakby od kilku godzin układała sobie ten tekst w głowie. —Malowałam kwiaty z Ogrodów Uniwersyteckich i straciłam poczucie czasu...
—W porządku. —Hrygg był przyzwyczajony do takich wybryków tej konkretnej uczennicy. —Zapewne przyszłaś się dowiedzieć, jaką ocenę otrzymałaś z testu? —Westchnął z niekłamanym żalem. —Muszę cię zmartwić: nie zdałaś, a to była ostatnia szansa na poprawę tego materiału.
W oczach dziewczyny zaszkliły się łzy.
U kogo innego uznałby to za oznakę słabości, ale ona... Dość powiedzieć, że ten konkretny test poprawiała drugi raz, na zajęciach wyrównawczych i to powtarzając klasę, choć gdyby przeniosła się na kierunek inny niż eksplorerski, mogłaby już spokojnie iść do liceum. Takie zaangażowanie zakończone kolejnym niepowodzeniem dobiłoby nawet twardego człowieka.
Zdarzało mu się nie przepuszczać uczniów do kolejnej klasy, ale były to zazwyczaj indywidua albo niezwykle leniwe, albo zbuntowane, albo zbyt pochłonięte innymi zajęciami, żeby poświęcić na naukę trochę czasu. Do Akki natomiast nie potrafił przypisać żadnej z tych cech. Mimo, że na początku ją o nie posądzał, z czasem przekonał się, że dziewczyna potrafi siedzieć do nocy nad podręcznikami, cały swój plan dnia podporządkowuje kształceniu się w kierunku eksplorerstwa (dowiedział się nawet, że specjalnie zapisała się na lekcje samarthy, licząc, że to pozwoli jej opanować swój charakter) i bez zastanowienia wyrzuca ze swojego grafiku niemal wszystko, co kolidowałoby z obraną przez nią ścieżką kształcenia. A jednak...
—Jak to możliwe? —Drżał jej głos. —Jestem pewna, że przynajmniej połowa była dobrze!
—Tak, dokładniej pięćdziesiąt pięć procent. — Tamon uśmiechnął sięsmutno. — Ale to nie wystarcza, aby zdać poprawę... proszę cię, nie płacz. Wiem, ile to dla ciebie znaczyło... ale czasem po prostu trzeba odpuścić. Ten rysunek, który nabazgrałaś na marginesie testu mogłabyś spokojnie dołączyć do teczki ze szkicami w papierach do siódemki. Szczerze mówiąc, przydałaby się w tym mieście jakaś przeciwwaga dla nurtu artystów śmietnikowych... nie mówię, że cały ten nurt jest zły, ta kompozycja z kolorowych szkieł, która rzuca na ścianę obraz motyla, nawet mi się podoba, ale chciałoby się dla odmiany popatrzeć na coś innego!
—Malarstwo to coś, czym mogę się zajmować w wolnym czasie. —Wychlipała Akka. — Jeśli nie zostanę eksplorerką, zawsze będę czuła, że... no, wie pan.
Hrygg wiedział. Pamiętał, że pisały o tym gazety. Myriadanie rzadko przejmowali się czymkolwiek, ale zaginięcie w Efekcie córki Balto Buxa musiało ich zainteresować. Dlatego nie zdziwił się, kiedy na liście uczniów zapisanych do klasy eksplorerskiej zobaczył imię i nazwisko jej starszej siostry.
—Psze pana! —Odezwał się Rodan. —Bo myśmy już skończyli, i czekamy na ocenę!
—Wyjdźcie na korytarz, mam teraz ważną rozmowę z waszą koleżanką. Za chwilę do was dołączę, macie w tym czasie dodatkowe kilka minut na upchnięcie wszystkiego do plecaków. —Wymownie spojrzał na saperkę trzymaną przez Kalię w ręku oraz na plik czystych kartek w dłoni Tona.
Wyszli. Uczennica i nauczyciel zostali sami.
—Rozumiem cię, Akko, nawet nie wiesz, jak bardzo. —Popatrzył jej w oczy. —Mój przyjaciel z lat dziecinnych zaginął w Efekcie tak samo, jak twoja mała siostrzyczka. Zostałem eksplorerem właśnie dla Watta... Ale musiałby zdarzyć się cud, żebyś mogła zdawać egzamin dojrzałości w kierunku Eksplorowania Efektu Myriady.
—A więc to niemożliwe... —Dawno nie słyszał głosu przepełnionego taką rezygnacją. Od samego jego brzmienia pękało mu serce. Musiał, po prostu musiał dać dziewczynie nadzieję.
—Nie powiedziałem, że to niemożliwe, tylko, że musiałby zdarzyć się cud. To pewna różnica.
Akka przetarła oczy mankietem sukienki.
—Co ma pan na myśli?
—Wiesz dobrze, że w Myriadzie jest dwanaście szkół obowiązkowych, dwanaście liceów i jeden uniwersytet z dwunastoma wydziałami, prawda?
Tak, jak przewidywał, skinęła głową.
—Nieprawda! —Uśmiechnął się szeroko. —Gdybyś kiedyś została egzaminatorem dopuszczającym do egzaminu dojrzałości, przekonałabyś się, że na liście szkół, których ukończenie gwarantuje możliwość przystąpienia, znajduje się trzynaście liceów. To ostatnie jest po prostu... mało znane? nieoficjalne? tajne? a nawet... legendarne.
Musiałaś o nim słyszeć, Akko.
—Liceum Ostatniej Szansy... — Wymamrotała, a jej oczy otwarły się szerzej ze zdziwienia. —Pierwszy dzień lata, o świcie, pod Pomnikiem Tych, Którzy Odeszli. Pomaga odnaleźć drogę tym, którzy żadnej już przed sobą nie widzą... to piękna legenda, ale przecież byłam tyle razy pod tym pomnikiem, i niczego tam nie ma!
—Cuda się zdarzają, Akko. —Twarz Tamona Hrygga była nieskończenie poważna.